Jeśli przeczytałeś już część 1 i część 2 doświadczeń Mario Valle i tu jesteś, nie potrzebne jest specjalne wprowadzenie 🙂 Zapraszamy do lektury:
Mimo wszystkiego, co już wam powiedziałem, jest jednak jeszcze jeden dużo bardziej istotny powód dla którego zdecydowałem się na szkołę Montessori dla mojego syna. Maria Montessori powiedziała, że „Dzieci są istotami ludzkimi, dla których szacunek jest należny szerzej niż nam, ze względu na ich niewinność i szersze perspektywy ich przyszłości”. To właśnie szacunek jest kluczem, jest on należny dziecku zanim zaczniemy mu pokazywać prezentacje, dzielić się zasadami, odkrywać przed nim cokolwiek. Jest on poszanowaniem czasu dzieciństwa, poszanowaniem aspiracji i pragnień dziecka przez mądre prowadzenie go, a nie trenowanie. To jest prawdziwy powód, dla którego to właśnie idea Montessori jest kluczowa, nie kwestie techniczne. Niestety zdarzyło mi się spotkać niewielu co prawda, ale nauczycieli Montessori, którzy byli nauczycielami Montessori tylko na papierze, posiadali ukończony kurs – byli bardzo dobrzy w przygotowywaniu otoczenia i w prezentacji, ale tak naprawdę nie szanowali dziecka. Niektórzy mówią: Montessori nie jest typem szkoły, czy metodą, jest to rodzaj postawy człowieka. W pełni zgadzam się z tą tezą.
Rodzice… tak Rodzice, często podobnie jak ja, zupełnie nie rozumieją, co się dzieje w szkole Montessori. Tak naprawdę wszyscy rodzice mają taki sam zestaw zmartwień i wątpliwości. Z pomocą Gracii udało mi się skolekcjonować taki zestaw obaw rodziców. Szczegółowo przedstawiłem wszystkie na mojej stronie internetowej (standardowe obawy rodziców – red.: polecamy!). Pierwsza kwestia, co się stanie z moim dzieckiem po przedszkolu Montessori? Mam na to odpowiedź: dokładnie nic! Nic specjalnego się nie dzieje! W tym sensie dzieci są doskonale przygotowane do tego, żeby odnaleźć się w każdym systemie edukacyjnym, zwłaszcza jeśli chodziły do żłobka Montessori. Są bardziej odpowiedzialne, silniejsze, świadome swojego otoczenia, swoich możliwości i ograniczeń. Czują się oczywiście nieco rozczarowanie trafiając do tradycyjnej szkoły podstawowej, gdzie muszą stawić czoła wykonywaniu rzeczy z obowiązku, w sztywno wyliczonym czasie… mimo to, dużo gorzej odnajdują się w niej te dzieci, które nie chodziły wcześniej do Montessori. Jeden z nauczycieli mojego syna zadzwonił do nas pewnego dnia i poprosił nas o spotkanie. Powiedział, że nasz syn jest odrobinę dziwny. Dlaczego? Zapytałem. Ponieważ zdarza mu się długo stać obok i obserwować. Po jakimś czasie, kiedy zrozumiał doskonale jak działa dany proces, już doskonale wiedział co ma robić. Coś w tym dziwnego…? Kolejne zmartwienie: czy może Montessori tworzy dzieci, które nie są w stanie żyć w prawdziwym świecie? Brandon Kuczma powiedział: „To, że szkoły tradycyjne są prawdziwym światem, jest jedną z najbardziej ignoranckich rzeczy jakie kiedykolwiek słyszałem. Jest to prawdziwe tylko, jeśli człowiek zamierza pracować resztę życia w zamknięty w kabinie”. Takie prawdziwe „prawdziwe” życie wymaga więc innych umiejętności: współpracy, kreatywność, wyobraźni, komunikacji. Nie frustracji! Jeśli chcesz zobaczyć, gdzie ten „genialny” pomysł tradycyjnych szkół cię prowadzi i jeśli chcesz poczuć ból związany z poziomem szkolnictwa (przynajmniej jeśli chodzi o USA) przeczytaj artykuł Alfie Kohna „Getting Hit on the Head Lessons” (www.alfiekohn.org/article/getting-hit-head-lessons/). Tytuł ten pochodzi ze skeczu Monthy Pythona gdzie nauczyciel uderza ucznia w głowę, oczekując stosownej konkretnej reakcji. Traktuje on o problemie gdzie politycy usprawiedliwiają wspieranie tradycyjnych metod nauczania przygotowaniem do „prawdziwego życia”. Przeczytajcie – depresja gwarantowana 😉 Kolejne zmartwienie rodzica: Montessori to stara rzecz. Drewno, prostota, żadnych komputerów. Powinniśmy sobie odpowiedzieć na pytanie kim chcemy aby nasze dzieci zostały? Chcemy żeby zostały naciskaczami guzików, którzy używają nowych technologii, ale ich nie rozumieją? Wystarczy spojrzeć na tradycyjne szkoły, gdzie nic się nie zmieniło, a wprowadzono do zwykłych szkół tablety. Same tablety w klasie nie czynią szkoły nowoczesną, podobnie jak multimedialna tablica edukacyjna, jeśli jest wykorzystywana do tradycyjnych zajęć. To nie technologia sprawia, że szkoła jest nowoczesna, ale czynią to pomysły i zasady, które ona uosabia. Warto się zastanowić dlaczego w szkole mojego syna, mimo, że mieli komputery, kolejka ustawiała się do starej maszyny do pisania…? Powiem wam o moich doświadczeniach jako naukowca. Zanim człowiek usiądzie przed superkomputerem aby przeliczać dane, musi dokonać pewnych procesów myślowych, żeby wiedzieć dokładnie co chce zrobić. Mój kolega John, naukowiec, który tworzył symulację poruszania się strumieni wody w turbinie Francis, musiał najpierw sam zrozumieć i wyobrazić sobie jak i dlaczego tworzą się wiry w turbinach. Musiał wyobrazić jak może płynąć strumień. W trakcie moich wizualizacji dotyczących struktur chemicznych, muszę je najpierw sam zrozumieć i wyobrazić. W obu tych przypadkach stworzenie tego pierwotnego wyobrażenia wymaga manipulowania obiektami we własnym umyśle. Jesteśmy w stanie to wypracować jedynie, kiedy opanowaliśmy manipulowanie prawdziwymi przedmiotami, co jest podstawowym założeniem metody Montessori, kiedy dziecko porusza się w świecie pełnym dostępnych mu przedmiotów. W jednym z popularnych eksperymentów psychologicznych (Eliot & Smith test) zadanie polega na odpowiedzi na pytanie, która z obróconych figur trójwymiarowych jest tożsama z wzorcem i powstała jedynie przez obrócenie tej wzorcowej figury, podczas gdy inne są de facto innymi obiektami. Czas, który jest potrzebny, aby odpowiedzieć na to pytanie odpowiada dokładnie temu, który musimy poświęcić na manipulację tymi figurami w naszym umyśle!
Niektórzy zarzucają, że w szkole Montessori nie ma zasad. Otóż są, niewiele, ale bardzo jasne i istotne. Jeden z uczniów zebrał wszystkie zasady w kilku słowach: tutaj nie robimy co chcemy, my tutaj chcemy tego co robimy! (Here we do not do what we want, we want what we do!). Odpowiedzialność rodząca się w dzieciach w związku z koniecznością przestrzegania kilku prostych, ale rygorystycznie przestrzeganych zasad powoduje, że dwuznaczne i aroganckie „robię co chcę” zmienia się w naturalną chęć dziecka do bycia aktywnym, do intensywnej pracy. Jest ona ściśle związana z zaoferowaniem mu możliwości dokonywania własnych, wolnych wyborów wśród oferowanych mu przez przygotowane otoczenie, bez mówienia przez dorosłych co ma teraz robić. Ostatnie zmartwienie rodziców jeśli chodzi o Montessori jest swego rodzaju problemem: czy dzięki Montessori moje dziecko zostanie geniuszem? Odpowiedź: być może, ale nie to jest celem szkoły. Prawdziwym celem edukacji Montessori jest przygotowanie dziecka do osiągnięcia jego pełnego potencjału we wszystkich dziedzinach życia. Jeden ze znanych absolwentów Montessori, twórca popularnych gier komputerowych powiedział, że edukacja Montessori jest wzmacniaczem wyobraźni. Wszystko do czego doszedł tworząc SimCity wynikało z uczenia się w swoim tempie.
Starałem się wspomnieć o podstawowych zmartwieniach, znaleźć przykłady, żeby Was przekonać. Być może kogoś przekonałem. Jakie jest więc pytanie przekonanego rodzica? „Co muszę zrobić, żeby więcej się nauczyć o Montessori?” Odpowiedź jest prosta: przede wszystkim należy obserwować. Na popularnym zdjęciu pierwszego domu dziecięcego Montessori w Rzymie matki otaczają ogrodzenie przedszkola przypatrując się. Jeśli jesteś przekonany, znajdź szkołę czy przedszkole Montessori i poobserwuj. Ja byłem kilkukrotnie w szkole mojego syna. Zachowywałem się jak niezbyt sympatyczna dziewczyna na przyjęciu. Mimo to, dzieci tak naprawdę nie zwracały na mnie uwagi, były skupione na swojej pracy. Druga rzecz którą można zrobić to podzielić się swoim doświadczeniem z innymi. Pewien ojciec napisał książkę o tym jak został przekonany do tej metody, jest też w internecie dostępny filmik, który w pigułce pokazuje treść tej książki (szukaj „Montessori madness”).
Kolejna rzecz, którą można zrobić: można przyjść na konferencję naukową taką jak ta lub też można podobnie jak w Breście założyć szkołę Montessori dla rodziców. No i jeszcze jedna delikatna kwestia: sprawdzajcie nauczycieli! Jak służby specjalne obserwujcie ich, pytajcie i badajcie. Wasze dzieci są zbyt cenne, żeby to zaniedbać. Nie mówię tu o umiejętnościach technicznych nauczycieli, mówię o szacunku i umiejętności umieszczenia dziecka, a nie siebie w centrum. Inną ważną sprawą jest atmosfera w domu. Jeśli w domu dziecko nie będzie szanowane przynajmniej tak jak w szkole, połowa zalet z przedszkola czy szkoły Montessori wyparuje bezpowrotnie.
Mam nadzieję, że mój przekaz był jasny. Tak jak wcześniej wspominałem, Montessori jest podejściem do dziecka, a nie typem szkoły, jest rewolucją w relacji z dziećmi. Tak więc, dobrze przygotowany nauczyciel może pomóc poprowadzić tą rewolucję z niezbędną pomocą was, rodziców. Mam nadzieję, że z sukcesem udało mi się przekazać przynajmniej część mojego entuzjazmu, który pozwoli wam zamiast pytania „Montessori – dlaczego nie?” już niedługo powiedzieć „Montessori – zdecydowanie tak!”. Wierzę, że jest to najlepszy prezent jaki możecie zrobić dla swoich synów i córek, ale również dla siebie.
Mario Valle, 13 września 2015, Poznań. Tłumaczenie T.Stasieło